"Tygodnik Kulturalny" 13 grudnia 1987 r.
Panu Jerzemu Targowskiemu

Kamień i metal od wieków służą ludzkiej pamięci. Odlani z brązu rzymski Marek Aureliusz, Henryk Czwarty na paryskim Pont Neuf, Piotr Wielki nad Newą, książę Poniatowski w Warszawie udzielają jeśli nie każdemu to co któremuś przechodniowi lekcji historii. Nie zawsze zapada ona we właściwą przegrodę pamięci. Patrząc na szlachetnie wyniosłe postacie, wielkie dla historycznych losów swoich narodów, podziwiamy je chcąc nie chcąc w zaproponowanej nam konwencji. Nasze uznanie przeszłości ogarnia także konie, które nie mniej niż jeźdźcy warte są naszej uwagi. Może tylko Marek Aureliusz w rywalizacji z pięknym zwierzęciem wychodzi zwycięsko. Skuteczność lekcji historii udzielonej, przez kamień i metal zależy więc nie tylko od wielkości dokonanych czynów i wielkości postaci, lecz także od artysty, który je utrwalił. Tego nie da się ukryć: wielka sztuka jest najlepszym gwarantem historycznej pamięci.
Ale prawdą jest także i to, że do towarzyszących nam w codziennym bytowaniu kamiennych i brązowych postaci, także chcąc nie chcąc, przyzwyczajamy się z czasem, widząc w nich pod chędogą szatą plastyczną symbole czynów i porywów i darujemy im oczywistą brzydotę. Dopiero przybysz z obczyzny estetyczny oportunizm nam wygarnie. Są także pomniki szczęściarze. Jeden taki kochamy wszyscy. Kiedy zwalany przez Niemców leżał potrzaskany na warszawskim bruku, najtwardsi mieli łzy w oczach. Poczucie proporcji, harmonii plus niesamowite genius loci uczyniły z mizernej postaci historycznej symbol niepodległego miasta: "kolumna słynna" wspominana przez Słowackiego, warszawska Kolumna Zygmunta. Ten pomnik jest znakomitym przykładem, jak sztuka może się obyć bez sławy i chwały i stworzyć niemal z niczego, z samej formy, wielomówny znak historii.
Każdy naród ma własną historyczną pamięć, w której przechowuje swoje sławy i chwały. Te sławy i chwały są skłócone wzajemnie i niepogodzone na zawsze. Pomniki Londynu, Paryża, Berlina, tak samo jak pomniki Warszawy i Krakowa te sławy i chwały uwidaczniają. Nelsoni, Fryderykowie Wielcy, Napoleonidzi, Poniatowscy, Kościuszkowie przypominają czasowi teraźniejszemu zobowiązującą go przeszłość. Bywamy także przybyszami. I bywa, że agresja cudzej chwały zmusza do obrony. Nie powstydzić się własnego dziedzictwa, nie stać się kibicem cudzej kultury, zachować nieuszczuploną własną prawdę i własne prawo do dumy.
To nie lekceważenie, to wybranianie przed pychą bogactwa - bogactwa prostoty. Te skłócone wzajemnie myśli spisuję w Sandomierzu. Stoję, a właściwie długo stałem dumając przed wzniesionym tu pomnikiem. Pisząc "wzniesiony", nadużywam konwencji stylistycznej stosowanej przy opisywaniu pomników. Ten pomnik nie został wzniesiony. Odpowiednie słowo być może wyłoni się samo.
Bywając w Sandomierzu, wiele słyszałem o zamiarze i projekcie kreowania pomnika pamięci. Myśli pomyślanej przed ośmiu laty dano kształt kamienny. A przecież wiedząc i spodziewając się, nie oczekiwałem tak doniosłego aktu artystycznego i społecznego, aktu, w którym zespoliły się powaga, umiar, takt estetyczny i moralny. Kto zna Sandomierz, chociażby ze szkiców, jaki temu miastu poświęcił Iwaszkiewicz, wie, jak wielką urodę krajobrazową, artystyczną i historyczną ma to niezwykłe miejsce w Polsce. Wniesienie nowego akcentu tutaj, gdzie panuje kanon estetyczny, nie może być sprawą ani odwagi, ani przypadku. I pierwsza myśl, która się narzuca patrzącemu na pomnik: nie kłóci się, nie wchodzi w spór z otoczeniem. Pomnik nie wznosi się, nie wzbija, aby stworzyć jeszcze jeden pion wysokościowy rywalizujący z tymi, które dały natura i historia. Usytuowany u podnóża gotyckiej katedry i renesansowego (właśnie odrestaurowanego) zamku, znajduje się jakby na progu skarpy schodzącej ku wiślańskiej dolinie. Patrząc na pomnik ze wzniesienia zamkowego czy ze stoku katedralnej bryły, mamy go jakby u stóp. Tę jego nienarzucającą się wymowę dostojeństwa skromności potęgują rzeźba pejzażu i rzeźba architektury, widoczna (romański kościół Świętego Jakuba na horyzoncie) i domyślna (Ratusz i Brama Opatowska na tle pamięci wzroku). Twórca pomnika, Maciej Szańkowski. swoją koncepcją nie naruszył równowagi pejzażu miasta, dodał mu akcentu uciszenia, uspokojenia rozkołysanej przestrzeni.
Pomnik sandomierski nie opowiada. Wyraża i symbolizuje skupienie. Złożony z czworograniastych słupów z ciemnoszarego polerowanego sjenitu przedstawia rozbity, nie ukończony lub dopiero budowany dom (?), schron (?), kryptę (?). Wieloznaczność tej bryły umożliwia odczytanie i symboliki tragizmu śmierci, i symboliki wolności, ostatecznego wyzwolenia. Wyłaniający się z bryły, z przecięcia pionów i poziomów, w domyślnym zarysie krzyż swoim domniemaniem, swoją nienachalnością symboliczną jednoczy wszystkich, których pamięci jest poświęcony, wierzących, wątpiących i niewierzących także. Sześć granitowych głazów narzutowych otacza półkolem główną bryłę. Na olbrzymim kamieniu piaskowca piękną, czytelną antykwą wyryte są słowa, jedyny komentarz: "Mieszkańcom Ziemi Sandomierskiej, ofiarom drugiej wojny światowej - społeczeństwo".
Żaden artysta nie stoi przed tak trudnym zadaniem, jak twórca pomnika. Sprawdza się widomie. I z góry wie, że ani czynowi, ani postaci nie dorówna. I czyny, i postacie żyją przecież bogatym życiem ludzkich wyobraźni. Jak wyrazić kamieniem czy metalem wielkość Mickiewicza? Jedynie świadomie zamierzoną redukcją jego geniuszu. Najlepszy z istniejących pomników poety, paryski pomnik Bourdelle'a, wyraża nie wielkość, bo ta nie jest do wyrażenia, ale jego los pielgrzymi. Trwająca dyskusja wokół pomnika Powstańców Warszawy dlatego jest jałowa, że potencjalni twórcy chcą wyrazić za wiele, chcą kamieniem i metalem opowiedzieć bohaterstwo. Maciej Szańkowski nie uległ konwencjom i pokusom stylizacyjnego gadulstwa. Kreując pomnik pamięci zmarłych, nie poddał się konwencji nagrobnej. Wyraził swoim dziełem, tak je odczytuję, pogodzenie życia ze śmiercią, spokój, umiar pamięci, która jest także źródłem nadziei. Nie będzie przesadą interpretacyjną, jeśli przed tym pomnikiem wymówię zamiast modlitwy za zmarłych słowa wiersza "Póki my żyjemy": Tu w rozwalonym schronie z jeszcze żywych ostatniego tchu odtworzyłbym nasz hymn narodowy.
Pomnik sandomierski społeczeństwo ofiarowało pamięci swoich zmarłych. Rzadki i piękne zjawisko: społeczeństwo samo poczuło się podmiotem. Jedynym patronem pomnika było Grodzkie Koło Przyjaciół Sandomierza. Pomnik jest autentycznie społecznym dziełem. Współtwórców było wielu. Są wśród nich nauczyciele, muzealnicy uczniowie, szoferzy, magazynierzy, dyrektorzy przedsiębiorstw. Wymienię tylko inicjatorów i stymulatorów dzieła: Wanda Pawlakowa, Jerzy Krzemiński, Kazimierz Socha, Jerzy Targowski. Twórca pomnika, Maciej Szańkowski, do swojej bezinteresowności artystycznej dołożył trud fizyczny. Na zdjęciu przedstawiającym jedną z końcowych fas budowy dostrzegam z zawistnym zdumieniem mojego przyjaciela Krzysztofa Karaska pchającego taczki.