Drukuj

  Wspomnienia płk. "Siwego" Michała Mandziary

poczty

Poczty sztandarowy przy pomniku w Cebrze

Rok 1944 dla Armii Krajowej to okres najcięższych walk na obszarze całej Polski. Niemcy byli w pełnym odwrocie ścigani przez Armię Czerwoną. Polska przechodziła spod okupacji niemieckiej, pod drugą okupację - sowiecką. 22 lipca 1944r. dotarł do mnie rozkaz mobilizowania 2 p.p. Leg. na terenie powiatu sandomierskiego i opatowskiego do wykonywa­nia akcji "Burza" w Kielecczyźnie.
Byłem wtedy zastępcą dowódcy pułku i na mnie głównie spadł ciężar przeprowadzenia mobilizacji. Dowódca 2pp. Leg. A.K. mjr Wiktorowski "Kruk" był to doświadczony oficer legionowy oddany sprawie, lecz wiek i słabe zdrowie utrudniały mu pracę w terenie. W czasie mobilizacji przyszło nam walczyć z Niemcami w okolicy Klimontów - Koprzywnica o utrzymanie rejonu koncentracji. Walką tą wspomagaliśmy Armię Czerwoną w utworzeniu przyczółka na Wiśle pod Baranowem i poszerzeniu go do Sandomierza. Zakończywszy mobilizację na tym terenie ruszyliśmy na tyły niemieckie w kierunku m. Bogoria i Gór Świętokrzyskich. W czasie tego marszu w rejonie m. Bogoria we wsi CEBER doszło do walki typowo partyzanckiej, którą tutaj opiszę. Od dnia 3 sierpnia 1944 r. 2pp. Leg. A.K. w składzie 3 batalionów (około 1.200 ludzi) stał na płn. zach. od Bogorii w miejscowościach: Niemierów d-two pułku i III Bat., Zbielutka I Bat., Jastrzębska Wola II Bat., Szumsko D-ca 2 Dyw., P. Leg. płk. A. Żółkiewski "Lin".
W dniu 4 sierpnia w godzinach popołudnowych w m. Niemirów dowiedziałem się, że we wsi CEBER, 5 km. na wschód od Niemirowa stoi tabor konny batalionu niemieckiego (ok. 50 ludzi, 20 wozów, kuchnie polowe, rusznikarnia polowa, wóz sanitarny. Ponieważ pułk nie miał dostatecznej ilości kuchni i sprzętu sanitarnego, postanowiłem wykonać wypad na ten tabor tym bardziej, że istniała też możliwość zdobycia broni i amunicji. Zdobycz wydawała się bardzo łatwa, mimo, że 2 km. na wschód od miejscowości CEBER szosą Staszów - Iwaniska szły prawie nieustannie kolumny niemieckich wojsk, wycofujących się przez Sandomierz - Lipnik - Bogorię - Iwaniska - Opatów.
Do dworu w m. CEBER pojechał kapelan 2pp. Leg. ks. "Szkarłatny Kwiat" z zadaniem zebrania dokładniejszych wiadomości o taborze i przyniesienie ostatnich z godzin przedwieczornych. Istniała możliwość, że na noc przyjdzie do Cebra batalion, do którego ten tabor należał. Do wypadu użyłem samych ochotników z III Bat., razem 84 ludzi dobrze uzbrojonych. Dla większości z nich miała to być pierwsza tego rodzaju walka. Zorganizowani zostali w dwa plutony po 40 ludzi każdy. Jeden pod dowództwem ppor. "Misia", drugi pod dowództwem ppor. "Redera". Przed zmrokiem wysłałem dwa patrole z zadaniem obserwacji dwóch dróg doprowadzających do Cebra od szosy Bogoria - Iwaniska.
Meldunki od patrolu miałem otrzymać o godz. 11.00 wieczorem na płn. skraju lasku przy strumieniu 1.5 km na południe od Cebra. W ciągu popołudnia, napłynęły dalsze wiadomości o Niemcach: w m. Dziewiątle, 3 km. na płn. od Cebra, stał na stanowiskach Dywizjon artylerii, w m. Łapna, Gorzków i Miłoszowice, na wschód od Cebra, stoją oddziały niemieckie a na szosie dość duży ruch samochodów. Mimo tych niepomyślnych wiadomości nie zmieniłem decyzji uderzenia na m. CEBER. O godz. 11.00 wieczór znaleźliśmy się w umówionym miejscu na skraju lasu Malkowice, na płd. od m. Ceber, przy strumieniu, gdzie otrzymałem meldunek od patrolu obserwującego m. Przyborowice. Z tego kierunku nikt nie szedł do wsi Ceber. Na szosie panował wielki ruch kolumn samochodowych nieprzyjaciela w kierunku na Iwaniska. Meldunku od patrolu, który miał obserwować wejście od Cebra w kierunku m. Gorzków - nie otrzymałem. Okazało się, że patrol zabłądził. Nie wiedziałem więc, co zastanę we wsi Ceber i nie było już czasu na bliższe rozpoznania, bo moglibyśmy niepotrzebnie zaalarmować Niemców.
Z szosy słychać hałas motorów. O godz. 11.30 wyruszamy z lasku po obu stronach strumienia: pluton "Misia" po zachodniej stronie z zadaniem uderzenia na wieś, przejście wsi i ubezpieczenia od północy i wschodu (droga do szosy); pluton "Redera" po wschodniej stronie strumienia z zadaniem uderzenia na dwór, zabrania taboru (specjalnie kuchnie, wóz sanitarny, wozy z bronią i amunicją) i wyprowadzenie go z Cebra.
Ja jestem z plutonem "Redera"
Maszerujemy przez łąki po wysokiej, mokrej trawie, noc jest piękna i jasna, ale nad łąkami niska mgła, trudno jest utrzymać łączność między plutonami. Prawie punktualnie o godz. 12.00 w nocy pluton "Misia" natknął się na ubezpieczenia nieprzyjaciela na skrzyżowaniu dróg na zachodnim skraju wsi. Niemcy otworzyli silny ogień z karabinów maszynowych. Za parę minut i pluton "Redera" dostaje ogień z broni maszynowej z zabudowań dworu - teraz cały południowy skraj wsi i dworu zieje ogniem, strzela kilkanaście karabinów maszynowych. Ale nic nam ten ogień nie szkodzi, bo idzie ponad głowami: widzimy tylko ogień u wylotu luf k. m. nieprzyjaciela i pociski smugowe i świecące. Ogień ten obserwuje dowódca pułku mjr. "Kruk I", spod m. Wierzbka. Odpowiadamy ogniem i idziemy naprzód mimo, że teraz siły ognia nieprzyjaciela, już wiem, że mam do czynienia nie tylko z taborem. W ciągu nocy musiał wejść do wsi jakiś oddział drogą, z kierunku m. Gorzków, skąd nie miałem wiadomości z powodu zabłądzenia patrolu. Mimo to nie rezygnuję z wykonania zamierzonego zadania. Kogoś ogarnęła panika, krzyczy "Wycofać się" - chwila zamie­szania, które szybko opanowałem. Znowu idziemy naprzód. Docho­dzimy do skraju wsi i dworu, ogień nieprzyjaciela słabnie, dochodzi­my do głębokiego i szerokiego rowu z wodą, który nas oddziela od drogi wiejskiej i budynków wsi i mieszkalnych dworów (wieś jest rozbudowana tylko po płn. stronie drogi). Gospodarcze zabudowania dworu są na pagórku, z bramy tych zabudowań strzela wzdłuż drogi k.m. ukryty za dużym, murowanym filarem bramy. Niedaleko ode mnie pada pierwszy ranny ś. p. pchor. Adam Hamerski, mój ser­deczny przyjaciel. Zaopiekowali się nim sanitariusze. Rozkazy moje i dowódcy plutonów: "Naprzód", "Skakać przez rów". - nic nie pomagają, żołnierze powtarzają "naprzód", ale nikt nie skacze. Celowniczy jednego r.k.m. próbuje wypłoszyć Niemców zza filaru bramy dworu, ale sam zostaje ciężko ranny. Widzę, że jeżeli nie uda się zlikwidować k.m. za filarem, to do wsi nie wejdziemy. Daję rozkaz "Rederowi" - Dwoma drużynami ponowić uderzenie na gospodarskie budynki dworu na pagórku, a sam, wy­brawszy moment, kiedy k.m. za filarem przerwał ogień, przeskakuję rów i drogę: k.m. otwiera ogień o ułamek sekundy za późno, nietknięty wpadam w żywopłot dworu, obsługa k.m. pewnie myślała, że oberwałem... Ogrodem przez gazony podchodzę do bramy, do obsługi k.m., jestem 30 metrów od nich, widzę ich jak na dłoni, pociągam za spust p.m. Schmeissera... niewypał, repetuję... niewypał, lub iglica nie zbija...
Wracam na miejsce, gdzie przeskoczyłem rów i drogę i wołam, by mi podrzucili granat. Rzucają mi niemiecki z rączką: idę z nim na poprzednie miejsce, odbezpieczam i orientuję się, że granat jest źle złożony i w tej chwili bezskuteczny... wracam po raz drugi do drogi i wołam o granat obronny angielski - rzucają mi dwa, wracam pod filar i z odległości około 20 metrów rzucam granat "na szrapnel" - skutek doskonały, k.m. zamilkł, obsługa cała leży wybita. Pluton przeskakuje rów i drogę, już są w zabudowaniach i we dworze, ogień z zabudowań gospodarczych ucicha... dwie drużyny "Redera" też są już w zabudowaniach, słychać jeszcze pojedyncze strzały lub krótkie serie p.m. To nasi wybijają resztki Niemców. Jeden z podoficerów podchodzi do mnie i wręcza mi p.m. Schmeissera i pistolet P-38 ze słowami: To z obsługi k.m., którą Pan Kapitan wybił. To Pana zdobycz, (p.m. i P-38 służyły mi dobrze do końca naszych działań w ramach "BURZY"). Wieś i dwór całkowicie opanowane: wysyłam pościg za ucieka­jącymi w pole Niemcami z ubezpieczeniem. Zabieramy się do zaprzęgania wozów i tu tragedia... bo nie ma ludzi znających uprząż niemiecką. Ale znajdujemy wyjście - będą zaprzęgać Niemcy wzięci do niewoli. Pierwszy "nie umie...": krewki pchor. Art. pakuje mu kulę w łeb: następni już umieją i spieszą się bardzo... Kontrolujemy zawartość wozów - skarby. Wóz sanitarny pełen sprzętu i opatrunków, wozy z amunicją, rusznikarnia i wiele broni maszynowej, moździerz i około 800 pocisków, kuchnie polowe i... wreszcie z plecakami - więc buty zapasowe, koce, bielizna. Chciałoby się wszystko zabrać, ale nie ma rady, trzeba część plecaków zostawić. Przybiega do mnie "Reder" z cygarem w ustach i 2 butelkami szamana, a więc jest czym "oblać" sukces. Chłopcy piją szampana i inne wina, ja wodę. Garściami pchają do kieszeni papierosy i cygara... trzeba ich odpędzać. Papierosy i cygara zabieramy dla reszty batalionu.
Ze wsi zabieramy ile możemy, podwód, na które ładujemy sprzęt sanitarny, amunicję i broń. Chłopcy dostali w zamian konie niemieckie i wozy. W ciągu 1/2 godziny wozy zostały rozebrane na kawałki i zniknęły z drogi. W Niedźwiedziu dowiaduję się, że Bat. III i D-two 2 p.p. Leg. A.K. odeszły z Niemirowa na zachód. Gdzie - nie wiem. Idziemy i my na zachód i znajdujemy dowódcę pułku i batalionu w małym folwarku Antoniów. Jest tam "Miś" ze swoim plutonem. Składam meldunek dowódcy pułku mjr. "Krukowi I" i równocześnie melduję swoje odejście do D-twa 2 p.p. Leg. A. K. na funkcję Szefa Sztabu. Gdy jemy śniadanie wpada do nas kpt. L. Torliński "Kret", który badał jeńców i woła: "Michał", czy ty wiesz, co tam było w CEBRZE? - Batalion (około 300-tu ludzi), który na noc przyszedł do swojego taboru... A więc wyjaśniła się zagadka silnego oporu Niemców i mego zabłąkanego patrolu. Ale może i dobrze się stało, że nie wiedzieliśmy o tym batalionie, bo uderzenie w sile 80 ludzi na batalion 300 ludzi - nie poszłoby tak śmiało, jak poszło na tabor... z "pięćdziesięcioma". Walka ta była jedną z najbardziej udanych walk 2pp. Leg. a na pewno była walką, która przyniosła największą zdobycz w sprzęcie i jeńcach.

Michał Mandziara "Siwy"